Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

horyzont i uczeń od pilnowania, żeby kandydat patrzał.
W triumie wszczyna się piekielny hałas i stuk: to kandydaci pod eskortą ucznia pierwszego kursu opukują wielkiemi młotami rdzę z burt.
W magazynie z żywnością też daje się zauważyć niejakie ożywienie i hałas, innego jednak charakteru, niż w triumie: powietrze trzęsie się tam od przekleństw i rozgłośnych utyskiwań magazyniera.
Ubolewa ten człowiek nad zaginięciem sznura suszonych jabłek, garści bulw cebuli i czosnku oraz dwóch bochenków chleba, które to artykuły spożywcze, rzekłbyś, zdematerjalizowały się lub wsiąkły w pokład w pół minuty po zjawieniu się kandydatów, przeznaczonych do przebierania kartofli.
W międzypokładzie odbija równomierny takt ręczna pompa, wlewająca słodką wodę do zbiornika na baku.
Na rufie rozlega się krótki gwizdek.
Dudnią kroki po deskach pokładu i, śmignąwszy po schodni na rufę, przed oficerem wachtowym staje uczeń trzeciego kursu, pełniący w mojej wachcie służbę bosmańską.
— Brasować reje na bejdewind! — rzuca rozkaz porucznik — później postawić bram, bom-bram i sztaksle!