Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

własny, ustalony tryb życia, a właściwie najweselszy sposób gnicia w kojkach. W izbie chorych są cztery kojki, czterech tedy drabów dzień cały śpi snem kamiennym, budząc się tylko w porze śniadań, obiadów i kolacyj. Twierdzą bowiem, że tylko niedźwiedzie potrafią spać, nie jedząc. Śpią wiec dzień cały, a ostatecznie i nieodwołalnie budzą się dopiero około godziny dziesiątej wieczór. Potężne, krew w żyłach mrożące ziewnięcia wstrząsają wówczas szybami iluminatorów. Potem przystępują do porządku dziennego, a ściślej mówiąc, do porządku nocnego. Najpierw omawiana jest sprawa, kto jaką ma mieć temperaturę na drugi dzień, gdy w porze obiadowej doktór przyjdzie ich odwiedzić. Niemożliwe jest bowiem, aby u wszystkich były zawrotne cyfry temperatur i aby wszyscy jednocześnie pchali się na tamten świat. Po załatwieniu tej palącej kwestji, decydują, kto ma wynieść się z lazaretu, gdyby doktór uparł się koniecznie opróżnić jedną kojkę. Po załatwieniu tych i tym podobnych spraw formalnych, izba chorych zaczyna się bawić. Zpoczątku pogawędka towarzyska i opowiadanie o snach, jakie się widziało w ciągu dnia, potem (o północy) seans spirytystyczny, w ciągu którego duch admirała Nelsona oznacza z całą dokładnością datę przybycia do następnego portu, po sean-