Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ni stąd, ni zowąd interesować go zaczęła ta linka.
Przeliczył ilość pokrętek.
— Trójpokrętkowa — mruknął pod nosem.
Przed dojściem do marsa stwierdził już, że linka jest smolona.
— Smolona — mruknął znów — miękka, dobrze się owinie dokoła szyi.
I raptem, gdy uświadomił sobie, że za chwilę linka ta zacznie go dusić i udusi na śmierć, obrzydzenie jakieś potworne do wszystkiego otaczającego ogarnęło jego jestestwo. Znów poczuł suchość w gardle i przykry smak na języku. Z trudem, jakby dźwigał ciężar nieznośny, przesuwał nogi. Wiedział, że z każdym nowym szczeblem, na którym stanęła jego noga, zbliża się chwila śmierci. Droga wzwyż zaczęła mu się dłużyć niepomiernie i stawać męczącą. Dłonie pociły się i drżały na stalowych linach want. Gdy stanęli na salingu, męka oczekiwania była już nie do zniesienia.
— Prędzej — rzekł chrapliwym głosem — skończmy już z tem.
Eskortujący, milcząc, podsadzili jego zaczynające już słabnąć ciało na szczeble bram-steń-want.
— Skończmy już z tem... skończmy — charczał skazaniec, z wysiłkiem pnąc się wzwyż.
Blade śmiertelnie wargi jego trzęsły się jak w febrze.
Gdy minęli bram, poczuł, że nie wytrzyma już dłużej. Spojrzał mimowoli wdół. Przed oczyma jego otworzyła się przepaść, na dnie której widniała mała łupinka statku, po której poruszały się sylwetki lu-