Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dery. Zawiń do portu, bo dłużej nie będziemy pracować!
— Milcz, nędzniku! — ryknął groźny kapitan.
Druzgocący cios jego pięści powalił na zlany wodą pokład czarnego draba.
— Do pracy, psy! — huknął w stronę załogi — nie wtrącać się do mnie. Ja rozkazuję, a wy słuchacie. Do roboty, hołota!
Tłum marynarzy stał nieporuszony.
— Nie słuchacie rozkazu, zbrodniarze?! — oczy groźnego kapitana cisnęły w nich błyskawicę gniewu — wiecie, co kapitan robi, gdy załoga bunt podnosi?...
Groźny kapitan przerwał i rękę opuścił do kieszeni płaszcza.
— Do roboty iść, sukinsyny! — dokończył z lodowatym spokojem. — Do roboty, bo zaraz w łby palić zacznę. No, już!
Ostatni okrzyk rozległ się jak zwiastun mającego paść zaraz wystrzału kapitańskiego rewolweru. Ręka korsarza drgnęła gwałtownie w kieszeni płaszcza.
Tłum marynarzy poruszył się i z groźnym pomrukiem rozlazł się po pokładzie, niechętnie biorąc się do klarowania rozrzuconych lin.
Noc i dzień następny minęły spokojnie. Statek dzielnie się trzymał wśród rozhukanych bałwanów, załoga, półprzytomna ze znużenia, pracowała, goniąc resztkami sił. Ale oto, gdy w nocy szóstej doby sztormu doleciał z baku poszarpany wichrem okrzyk marynarza, stojącego na „oku“: „światło z bakburty”! — wzburzenie ogarnęło załogę.