Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oficer drgnął i spojrzał poza siebie. Przed nim stał kapitan statku.
— Cóż słychać na wachcie, panie poruczniku?
Porucznik spuścił oczy.
— Zmieniłem kurs, panie komendancie. Dwieście dwadzieścia siedem.
— Jakto, pan zmienił kurs? Dwieście dwadzieścia siedem? Po djabła?!
— Na poprzednim kursie niebezpieczeństwo, panie komendancie.
— Niebezpieczeństwo? Na poprzednim kursie? Kto panu powiedział?
Porucznik milczał.
— No, gadajże pan! Jakie niebezpieczeństwo? Skąd? Jak? Dlaczego?
Oficer nie odpowiadał. Kapitan wzruszył ramionami i patrzył zdumiony na swego porucznika. Raptem drgnęli obydwaj. Szum jakiś niezwykły doleciał ich uszu z prawej strony statku. Szum fal, rozbijających się o coś. Rzucili się obaj do burty.
Sokole oczy wilków morskich przebiły ciemności i mgłę.
O parę metrów zaledwie od burty wynurzał się z fal dziób zatopionego okrętu. Fale z hukiem rozbijały się o niego, co chwila pokrywając pianą napis na burcie. Porucznik odcyfrował z trudem: „Niobe”. Ich statek szybko przepływał obok. Kilka obrotów potężnych śrub, i zatopiony kadłub okrętu znikł za rufą w mrokach nocy i mgły.
Kapitan i porucznik spojrzeli sobie w oczy.