Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyć pomysł malowania kobiety, kiedy jest tyle pięknych koni na świecie!
Okazuje się, że nie, bo te zatracone ekspresjonisty malują bez modeli, z głowy. A niechże cię!... Trochę rozczarowany, ale chcąc inteligentnie podtrzymać rozmowę zaczynam Jerzemu wykładać sens takich pomylonych afektów, jak Ledy z drobiem.
O zboczeniach w starożytności mało wiedziałem. Osobiście nieskamandrzyłem się, ale coś ze szkoły wyniosłem, tem więcej, że w każdej klasie solidnie po parę lat przesiedziałem, aż do samej matury, zdanej ostatecznie z licznemi poprawkami. Lecz nie trzymało mi się głowy, kto jest Leda i skąd jej przyszło z łabędziem  —  ? Opowiadałem Jerzemu więc o bliższych wzorach tego typu — naprzykład, że u mnie na wsi, kogut się kochał na zabój w gospodyni, starej pannie, Franciszce Jemioła.
Lecz Jerzy był tak zaaferowany swoją ledą, że nie zwrócił uwagi na moje opowiadanie. Kręcił tylko głową.


III. ALKOHOL, STARA PANNA I KOGUT

Kogut pomieniony, był prześlicznym premiowanym liliputem, rasy Millefleur. Pedigree miał tak sążnisty, że zbladłby z zazdrości hr. Gucio Breza, Kawaler Maltański, chodzący w czerwonym fraku, kiedy umrze jaki kardynał, albo inna figura. Bez