Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie korrektor — ?!? Dawajcie tu tego fajdana! Czy pan nie wie, do stu piorunów, że kobieta to nie słoń, żeby 13 miesięcy chodzić w odmiennym stanie — ?!? Czy pan nie wie, że za taką rzecz mogli nam numer skonfiskować — ?!?
— Tego nie wiem panie redaktorze, ale pozwolę sobie sprostować, że co do słonia, to on 24 i pół miesiąca, a pani ministrowa...
— Do djabła z pańskim słoniem!!! — ryczał redaktor, rwąc włosy z głowy.
Innym razem znowuż, przeoczyłem niewinne lapsus w tytule. Wielka mi rzecz tytuł. Zamiast „O PLATONIE I KANCIE“ puściłem: „O paltocie Kaina“. Jak dobrzy ludzie mówili, skompromitowałem tem ze szczętem moją gazetę, a konkurencja oprawiła ów numer w ramki i powiesiła go swojemu Naczelnemu nad łóżkiem, żeby miał przyjemne sny.
Każdy jako tako inteligentny czytelnik przyzna, że bez porówniania bardziej sensacyjnym i wzbudzającym zaciekawienie, był ów tajemniczy starozakonny „paltot Kaina“ niż li dwie stare piły z pod ciemnej gwiazdy, Kant i Platon, zwłaszcza ten ostatni, do którego ze zrozumiałych powodów, każdy normalnie rozwinięty i szanujący się mężczyzna, czuje abominację. Tymczasem zamiast mi podziękować — wściekali się 48 godzin. Potem się dziwić, że nasza prasa na psy schodzi...
Nadomiar akurat wtedy, kiedy terminowałem w korrekcie, kto tylko machał w Polsce piórem,