Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ENEO od NANY w Skorykach, 1902 roku, skarogniada, łysa, prawie pełnej krwi (jedna babka irlenderka importowana), miała wzrostu 172, budowę huntera, szyję łabędzia i głowę araba, malutką i suchą. Oko płomienne jak u ogiera, strzeliste nogi. Słowem wzór urody końskiej i schemat wzorowej jego anatomji. Marzyłem o niej wprost chorobliwie i — marzenia się spełniły. IZA przeszła do mojej stajni.
Miała już za sobą wyścigową swoją karjerę, dość chlubną — u mnie miała służyć wyłącznie do parady i polowań z chartami, do których zaraz po pierwszym debiucie tak się zapaliła, iż, niekierowana i niezachęcana łydką, szła z miejsca za psami, skoro te ruszały w gon. Czasem bywało, że bez psów chciała gnać, ujrzawszy biegnącego szaraka. Żadnych przeszkód wtedy dla niej nie było — rowy — hollwegi, bagna, były dla nas niewinną igraszką. Iza była mniemania, że tam, gdzie przeszedł zając, powinny przejść psy, a gdzie przeszły psy, tam powinniśmy przejść my, ona i ja. Ileż to razy nurzaliśmy się po uszy w bagnie! Ile razy przekoziołkowali siarczyście! Nic jej nie peszyło, ani odbierało rycerskiego serca.
W jednym kierunku, dzięki przypadkowi, doszliśmy do perfekcji. Oto pomknął raz zając spod nóg Izy i psów, tuż pod stromym nasypem kolejowym, wysokim 12 — 15 metrów. Zając oczywiście kopnął się na zbocze ku górze, ku torowi