Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mój nie miał żadnych aspiracji wyższych — zgodził się na wszystko i zabrał psa do siebie.
Do wspomnień o chartach, muszę przyłączyć — nie śmiejcie się amatorzy chartów! krótką wzmiankę o... kozie.
Była u mnie na podwórzu przybłęda koza, pół-angora, powszechnie zwana NENI. Przybłąkała się maleńką i wychowywała się w psich budach, tak że ubrdała sobie, że jest psem. Ona pierwsza dawała znak, że obcy kundys wszedł na podwórze, a kiedy psy rzucały się na przybysza, koza stała nad zagryzającym się, rulującym po gazonach kłębowiskiem i, z satysfakcją, merdając krótkim ogonkiem, patrzyła, aż jej oczy wyłaziły.
Czasem pomagała. Rozpędzała się i z wdziękiem waliła różkami w peryferje nieprzyjaciela — no ale sądny dzień nastawał dopiero, jeśli obcy kundys zaatakował impertynentkę kozę. Wtedy cała sfora rzucała się na niego w obronie Neni i rzadko kiedy intruz żyw wychodził z opresji. Koza czuła największą przynależność rasową do chartów i pewnego pięknego dnia ruszyła z nimi, za moim koniem, na polowanie. Charty za zającem — koza za nimi — charty przez rów — koza za nimi. Raz wpadła jednak do Złoczówki i rozgłośnym, żałosnym bekiem prosiła o ratunek. Jaki taki chart się odwrócił — reszta jednak, rozogniona gonem, ani się nie obejrzała — nie było rady. Musiałem przeklętą kozę ratować sam, bo