Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodziło. Po godzinie, wychodziliśmy triumfalnie, kierując kroki nasze wprost na dworzec.


EDUKACJA KAJTUSIA

Ale wróćmy do Kajtusia, który przeżywał z nami z niepokojącą obojętnością tysiące przygód studenckiego żywota. Było nas, jako się rzekło, 13-tu — więc trzynaście mieszkań oblatywał nieszczęsny Kajtuś. Nie wychodziło mu to na dobre. Pokazywaliśmy mu pozatem wszystko, co było godne widzenia. Zwiedził z nami nietylko wszystkie piwiarnie Królestwa Bawarskiego, ale jeździł i do Neuschwanstein, do zamku obłąkanego, poetycznego Ludwika II. Tak jak nam, kręciło mu się we łbie, gdy patrzył z okna w przepaść 1000 m. głębokości. Myślał, jak my, że tylko człowiek dziedzicznie obciążony, mógł sobie w takim miejscu dom zbudować
Kajtuś jeździł także z nami kolejką na Wendelstein — pierwszą górską kolejką w Bawarji, której rozgłos był niemniejszy od naszej na Kasprowy Wierch. Kajtuś patrzył okiem znudzonem, kiedy wygrywałem mecz pływacki na Starnbergersee — 5 kilometrów w zupełnie (pamiętam) dobrym czasie, na owe czasy! Ziewał obojętnie, podczas gdy emocjonowali się moi koledzy. Nawet do Oberammergau taszczyliśmy go. Tu, mimo że nas bardzo zachęcona do pójścia na Wi-