Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego skaptowania psa, aby codzień inny z naszej gromady brał go do siebie, żywił, na spacer wodził etc. Kajtuś szedł potulnie za tym, na którego padał kolej, lecz nie wyróżniał żadnego z nasi wyglądał stale obrażony, chmurny i osowiały, Nigdyśmy nie widzieli, aby ogonem pokręcił, aby się uśmiechnął oczami, aby podskoczył witając, lub liznął którego z nas po łapach. Kruzenstiern ostrzegał:
— Zobaczycie, że pies kręćka dostanie. Pies nie może niewiedzieć, do kogo należy i z kim ma przyjemność. Pies nie może mieć kilku panów naraz i kilka naraz domów. Klepki mu się pomieszają i zdechnie.
— Tobie się dawno pomieszały, a żyjesz! — uspakajaliśmy Kruzenstierna, lecz gnębiła nas mocno obojętność kundla, choć aniśmy przypuszczali, co wpłynie kiedyś na jego psychikę i w jakich dramatycznych okolicznościach. Kłóciliśmy się często o Kajtusia, zresztą o byle co — nazewnątrz jednak solidarność nasza była wzorowa. Jeżeli wypadła awantura, lub pojedynek, murem stawaliśmy jeden za drugiego, sekundowali sobie, świadczyli w sądzie — jeżeli jakiś szwab palnął coś na Polskę (a wówczas inne były czasy i nierzadko się to zdarzało!), czarna była jego godzina od naszego wycisku. A przygód było wiele. Przygód natury publicznej i intymnej. Robiliśmy nader skuteczne studja nad psychologją ludzi wo-