Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przepadło. Nie mogłem się już cofnąć. Przydzielono mi na sędziego pułk. Heinricha (obecnie pułkownik w rezerwie W. P.), a Jędrzej został na trybunach, złamany, patrząc przez łzy na tę przez niego przewidywaną, sromotną klęskę.
Ostatecznie — cóż!? niechby tylko doszły do mety w przyzwoitym czasie, niebardzo się dając zdystansować tamtym folblutom, a już nasz trjumf będzie wielki. Więc pełen skromnych, lecz dobrych nadziei, ruszyłem od startu.
W wyścigach kłusowych jest dopuszczalne zgalopowanie konia, ale ściśle określone w czasie i częstotliwości i obwarowane punktami karnymi. Mojem for było, że Eleganty raczejby zdechły, niż zgalopowały. Jedziemy. Wyrywam pierwszy, jakby mnie z katapulty wystrzelono. Eleganty zrozumiały niezwykłość chwili. Myrdnęły krótkiemi ogonkami i zaczęły łupić kopytami jak kilofem. Grzmoty nie kopyta!
Nuuuuooooo!!! — przemawiam do nich, znanym im, podniecającym ich do szału basem.
Co się dzieje!?! Ledwo nas dogania jakaś para, powtarzam moje denerwujące: nuuuuooooo! i zaraz słyszę za sobą rozpaczliwy głos:
— Hola, hola maluśkie... hola!!!
Widocznie bydlę jakieś wciąż komuś zgalopowuje i minąć dlatego nie może. Daj mu panie Boże zdrowie. Kto wie czy nie mój bas to sprawia? więc wołam znowu — nie wołam, ale ryczę: