Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie muskuły, a przy ostatnim zakręcie na prostej, zrobiła taki fenomenalny rutsch, że widziałem po bokach odpadające konie inne, jak słupy telegraficzne, mijane pośpiesznym pociągiem.
Zwyciężyła Lalka bezkonkurencyjnie, w niebywałym czasie i klasie, ku mojej radości, ku osłupieniu sportowców, a ku zachwytowi pań i dzieci. Po biegu i odpoczynku, zaproszono Lalkę do miejsc wśród publiczności, a że Lalka nie padła z przejedzenia się słodyczami i szampanem, to także łaska boska. Potem, syta chwały i zabawy kobyłka, pobiegła luzem za końmi do Rymanowa-Zdrój, a myśmy zasiedli do przyjacielskiej pogawędki i zapijania zwycięstw w Kurhauzie. W pewnej chwili wchodzi staruszek ksiądz — zbliża się do naszego stołu i pyta się o mnie o właściciela Lalki. Kiedy mu się przedstawiłem, rzucił mi się na szyję.
— Panie dobrodzieju, łaskawco kochany! Lalkę znam od paru dni — codzień chodzę do niej do stajni i cukier temu cudeńkowi noszę i po pyseczku całuję. Wierzyć nie chciałem, aby ten filigranek dobiegł chociażby ostatni do mety z tamtymi tygrysami — a tymczasem, Panie Jezu Nazareński! — ona nabiła wszystkich i jak!!! Czekałem na nią na drodze powrotnej z toru — zawołałem zaraz podeszła — dałem jej znowu cukru, obcałowałem i spłakałem się, żegnając. Niech mi pan