Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzę do miseczki. Wtedy następuje krótkie spięcie. Rodzynka ciska się jak żmija na mnie i gryzie mnie manifestacyjnie w łydkę, lub w rękę, gdzie popadnie, poczem piszcząc z wielkiego zdenerwowania, zabiera się łaskawie do miseczki.
Tu zauważyć można, ile jest w arystokracji opanowania i kultu dla tradycji. Rodzynka bowiem wcale się nie lęka o swoją posiekaną własność, a tylko raz obrawszy pewien ceremonjał, pilnuje przepisów, pilnuje form, pilnuje tradycji. Lecz, że święty upada ponoś siedem razy dziennie, ceremonialność Rodzynki miewa też czasem swoje upadki.
Naprzykład: Rodzynka ma zdecydowaną awersję do kąpieli. Kiedy przygotowują wysoce antypatyczną balijkę, kiedy zapachnie Schampoo i rozbielą się ręczniki i prześcieradła, Rodzynka — szust pod szafę. Szafa odstaje od podłogi na 2 centymetry — to nie przeszkadza nic a nic Rodzynce, ale możecie sobie wyobrazić, jak ten cudak wygląda z pod tej szafy wyciągnięty. Po pierwszej ablucji, kiedy jej pani przygotowuje drugą porcję zmywającą, z octem toaletowym. Rodzynka czołgając się na brzuszku na płask, szuka chyłkiem schronu gdzie może. Idzie za lampę, za drewniany, ponury jak noc bohomaz świętej Barbary, której zresztą boi się jak ognia i na którą nie patrzy bez warczenia w zwykłym czasie — zgarnia małem korpusikiem jakie tylko są w po-