Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/551

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Woła: „Śpiesz za mną, Torkwilu, bez trwogi!“
I skacze z czółna i znika w topieli...
Nie czas odwlekać! — Nieprzyjaciel z blizka
Co raz to silniéj pracuje wiosłami,
Urąga słowem, brzęczy kajdanami,
I nazwę jego zbrodni w twarz mu ciska;
I groźnym głosem wzywa do poddania,
Skoczył na głowę. — On zręczność pływania
Miał już wrodzoną, lecz gdziéż będzie płynął?
Skoczył, dał nurka, i z oczu im zginął,
I nie wstał więcéj. — Napróżno go śledzi
Ciekawe oko zdumionéj gawiedzi!
Patrzą na skałę, niéma na nią wchodu,
Stroma i slizka, jako bryła lodu;
Czekają chwilę, a fala szeleści,
Lecz żadnéj o nim nie poda im wieści,
I żadna bruzda nie marszczy jéj lica,
Odkąd z młodzieńcem plusnęła dziewica,
A nad nią fala kręciła się wirem,
I z białéj piany nad ciemnym szafirem
Grobowy pomnik wstał śród fal kobierca,
Trwały, jak w żalu swoim spadkobierca;
A próżna łódka gdzieś na fal obszarze,
To ślad jedyny po kochanków parze.
Gdyby nie ona, to przysiądzby można,
Że to sen tylko, albo mara próżna,
Długo daremne szukanie ich trudzi,
Aż się w umysłach zabobon obudzi,
I dłużéj w miejscu nie dozwala zostać.
Ten mu upiora przypisuje postać,
Tamten zaręcza, że rozwiał się dymem,
Jak błędny ognik, co świeci na grobie;
Trzeci przysięga, że stał się olbrzymem.
I coś strasznego miał w całéj osobie,
A wreszcie wszyscy wyraźnie widzieli,
Że twarz i czoło śmiertelnéj miał bieli;
A jednak, kiedy te miejsca rzucali,
Jeszcze raz wkoło spojrzeli po fali,
Czy nie dostrzegą śladu swéj zdobyczy?
Ale daremnie. — Znikł jak cień zwodniczy.