Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/516

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ten, co zawsze zwykł bywać posłańcem i sam o tém panu powiedział. Falibowski wziąwszy kartę, przeczytał, jako się tam zapraszają na ochotę, obznajmując zarazem, że jegomość wyjechał w drogę. Oddawszy Falibowski tę kartę owemu tajnemu sekretarzowi, rzekł: „jedź, a proś go o odpis, mówiąc, że jejmość prędko kazała“. Tak uczynił, a pan go czekał, póki nie powrócił z odpowiedzią, bo dwie mile było biegać. Skoro go tam tedy wyekspedyowano, skoczył przodem i oddał panu kartę, w któréj Mazeppa deklaruje swoję gotowość do usług i obiecuje się zaraz stawić. Jakoż po chwili jedzie Mazeppa, spotkawszy się czoło z czołem, pyta pan Falibowski: „dokąd jedziesz?“ Powiedział, że gdzieindziéj. Falibowski: „proszę na ustęp“. Wymawia się Mazeppa, że pilną ma drogę, i pyta: WPan téż widzę gdzieś jedziesz?“ Falibowski: „o, nie może być“, a wtem cap go za kark, pytając: „a to co za karta?!“ Mazeppa zdechł ze strachu; nuż prosić, że to pierwszy raz dopiéro jedzie i że tam nigdy nie postał. Falibowski woła owego sekretarza, i pyta: „chłopie! siła razy tam był w mojéj niebytności?“ Odpowiada: „ile włosów na méj głowie“. Dopiéro Falibowski kazał Mazeppę wziąć, a jadąc mówił do niego: „obieraj śmierć“. Prosił, żeby go nie zabijać, i przyznał się do wszystkiego. Takci Falibowski nacudował się nad nim i namęczył, a rozebrawszy go do naga, przywiązał go na własnym jego koniu, zdjąwszy kulbakę i obrócił twarzą do ogona, a tyłem do głowy, ręce opak związał, nogi koniowi pod brzuch przywiązał, a potém bachmata, dosyć z przyrodzenia bystrego, potężnie zhukano, kańczugami osieczono, a jeszcze mu nagłówek ze łba zerwawszy, kilka razy nad nim strzelono. Tak tedy ów bachmat jak szalony skoczył ku domowi, dokąd trzeba było jechać chróstami, przez głóg, leszczynę, gruszczynę i ciernie, a nie drogą przestronną, lecz ścieżkami, którędy koń drogę do domu pamiętał, bo często tamtędy chodził, jak to zwyczajnie na czaty nie gościńcem, ale manowcami jażdżą, i trzeba się tam bardzo często uchylać, choć cugle w ręku trzymając, mijać złe i gęste miejsca, a po staremu czasem i po głowie gałąź dała i suknie rozdarła, a tu dopiéro nagiemu, tyłem do głowy siedzącemu, na tak bystrym i zhukanym koniu, który od strachu na oślep jechał, gdzie go nogi niosły; ileż się tam nie dostało specyałów, dopóki owych szerokich chróstów nie przejechał, snadnie domyślić się można; a do tego miał i asystencyę z dwóch czy trzech ludzi, aby go nie puszczono i żeby się kto nad nim nie zlitował. Przypadłszy przeto przed swoje wrota ledwie żyw, woła stróża; stróż poznał głos i otwiera, lecz obaczywszy straszydło, co tchu zamknął i uciekł. Wywołał wszystkich ze dworu, ci zaglądają drzwiami i żegnają się; on się zwierza, że ich pan prawdziwy, oni nie wierzą; gdy już jednak mało co rzec mógł, będąc zbity i zziębły, puścili go. Falibowski zaś przyjechawszy do żony, wiedział już wszystkie sposoby, zakołatał więc w to okno, którędy Mazeppa wchodził. Otworzono i przyjęto jako wdzięcznego gościa, ale co za to ucierpiała, tego nie godzi się tu opisywać. Mazeppa téż ledwie nie zdechł, a wysmarowawszy się należycie, z samego wstydu wyjechał z Polski“.
Pamiętniki Paska, wydanie Raczyńskiego; p. 178—171.


Karol widząc, że bitwa już zupełnie przegrana, i że nadzieja ocalenia w najśpieszniejszém cofnięciu się mu pozostała, mimo boleści z ran pochodzącéj, siadł na konia, i z ostatkiem swego wojska uszedł do miejsca, zwanego Perewolochna, leżącego przy samém ajściu Worskli do Borystenu. Tam w towarzystwie Mazeppy i kilkuset zbrojnych przepłynął szeroką rzekę, a uchodząc krajem pustym i zniszczonym, ciągle przytém śmiercią głodu zagrożony, dostał się wreszcie do rzeki Bohu, gdzie uprzejmie przez tureckiego baszę przyjętym został. Piotr Wielki żądał od Turcyi wydania Mazeppy, ale nagła