Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/513

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Młode kozackie dziewczę ledwie zoczy,
Że z trudem chore znów roztwieram oczy,
Wdzięcznym swą radość objawia uśmiechem,
A gdy chcę mówić, zbliża się z pośpiechem
Z palcem na ustach daje znak milczenia,
Abym wszelkiego strzegł się wysilenia,
Na słaby nawet ruch się nie zdobywał
I do sił zwrotu w milczeniu spoczywał.
Bierze mię za puls, szuka go i bada,
Podgłówki moje dogodniéj układa,
Z izby się kroki wymyka cichemi,
I drzwi odchyla i szepce za niemi.
Żaden głos w życiu nie brzmiał mi tak miło,
W jéj chodzie nawet coś dźwięcznego było!
Ale ży wszyscy jeszcze w chacie spali,
Wyszła więc z izby i jeszcze raz z dali
Troskliwém na mnie okiem się spojrzała
I jeszcze drugi niemy znak mi dała,
Bym się nie lękał, gdyż ludzie są blizcy,
A wszyscy pewni i chętni mi wszyscy,
Każdy z nich zaraz na mój głos się stawi
I ona także niedługo zabawi.
Wyszła, a wtenczas gdy ją z ócz straciłem,
Czułem dopiéro, jak samotny byłem.

XX.

„Przyszła, rodzice przywodząc mi swoje...
Ale już dłużéj nudzić się was boję,
A jeszcze prawić byłoby nie mało,
Co się tam ze mną wśród kozaków działo,
W dzikiém mię, pustém znaleźli bezdrożu,
W najbliższéj chacie złożyli na łożu,
Do zmysłów, życia, powrócili z trudem,
Na to, bym kiedyś ich zarządzał ludem.
Dumny mnie głupiec i przemyślny w karze
Pognał w głąb dziczy w całym zemsty żarze,
Bym w pętach, nagi, we krwi, blizki zgonu,
Pędząc przez stepy, dobiegł aż do tronu!
Któż przejrzy wświecie, co mu los przeznacza?
Niech więc nikt z naszych nie słabnie, rozpacza,
Jutrzejszy ranek może nasze konie
Ujrzéć za rzeką na tureckiéj stronie.