Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/466

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niegodna życia! — lecz czyjéjże ręki
Te tak urocze nie rozbroją wdzięki?
Jakże ją zabić — jak zwłaszcza w tę chwilę,
Kiedy się we śnie uśmiecha tak mile?
Nie budzi żony — ale tak w jéj lice
Ostrzem piorunu gniewne wrył źrenice,
Że gdyby nagle roztwarła powieki,
Mrozem-by śmierci ścięły się na wieki.
Światłem wiszącéj lampy objaśniona,
Lśni się kroplistym potem skroń Azona,
Kiedy wtem cichszy sen ujmuje żonę...
Nie wie nieszczęsna, że jéj dni zliczone!

VIII.

I z ranném słońcem Azo śledzi, pyta,
Lęka się, przecież wieść za wieścią chwyta,
Aż wreszcie wszystko już widzi dowodnie,
Przyszłość mąk swoich i małżonki zbrodnię.
Długie współ nice przestępstw Paryzyny,
Chcąc przed Azonem oczyścić się z winy,
Na nią zwalają zbrodnię, wstyd i karę.
Wszystko już, wszystko odkryte nareszcie,
Jasne i zgodne wyznania niewieście,
Pełną Azona uzyskały wiarę.
Zaprzestał badań — dosyć już z tych wieści,
Serce i ucho wypiły boleści!

IX.

Nie cierpiał zwłoki. W radnych panów gronie
Strażą, rycerstwem, dworem otoczony,
Władca ich berła i dziedzic korony,
Na starożytnym Estów zasiadł tronie.
Stoją przed sądem Hugo, Paryzyna;
Jakże jest piękną — jak oboje młodzi!
Hugo — o Boże! — ojciec-że to syna
W takiéj postaci przed siebie przywodzi?
Odjął mu oręż, ręce okuł w pęta,
I sam swój straszny wyrok mu ogłosi —
Hugo, choć milczy, lecz dusza niezgięta,
Zbroi się w dumę i nad los swój wznosi.