Ale niewielu idzie w swego wodza ślady,
Tysiące podrobniały na szczupłe gromady.
Mężni chociaż nieliczni, najlepsi zostali,
Sami gardząc porządkiem, teraz go płakali.
Jeden środek pozostał — granica dość blizka,
Umknąć nieprzyjaciela, który ich naciska.
I muszą wstyd i rozpacz ponieść w kraj sąsiedni,
Pomiatane włóczęgi, lub wygnańce biedni!
Smutnie żegnać, porzucać swe ojczyste pola,
Lecz ginąć lub się poddać — to smutniejsza dola!
Uradzili — już idą — zakrytych mrokami
Noc prowadzi i z góry przyświeca gwiazdami.
Już widzą, jak ich promień zimny i daleki
Śpi spokojnie na falach pogranicznéj rzeki.
Już widzą — co tam świeci? czy porzeczne brzegi?
Nie — to wrogów nad rzeką czernią się szeregi.
Odwrót albo ucieczka! z poza drzew szumiących
Świeci sztandar Otona i włócznie goniących.
Czy to płoną na wzgórzach pasterskie ogniska?
Niestety! ognia łuna za dziko im błyska.
Widzą — i wszystkich zrazu owiał przestrach trupi,
Może mniéj krwi bogatszy choć raz łup okupi.
Wstrzymali się — znużona wytchnęła gromada,
Czy mają naprzód pomknąć, czy im stać wypada?
To mniejsza: — gdy uderzą na nieprzyjaciela,
Co im broniąc przechodu od rzeki przedziela,
Jakich niewielu mimo wspólną obietnicę
Może złamie szeregi i przejdzie granicę.
„Natarcie będzie nasze! ich napadu czekać
Jedno co po tchórzowsku mężną śmierć odwlekać“.
Każdy koń okiełzany, każdy miecz dobyty.
Na łękach siodeł błyszczą tarcze i dziryty.
W tych kilku słowach Lary brzmiących w nocnéj ciszy
Niejeden może tylko głos śmierci posłyszy?
Miecz ma w ręku — twarz Lary jakiś smutek znaczy,
Lecz zanadto spokojna na wyraz rozpaczy.