Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXI.

Stąd téż, wskoczywszy na wierzchołki strome,
Ujrzysz moc krzyży, z gruba obrobionych;
Nie pobożności znaki to widome,
Lecz słabe świadki mordów tu spełnionych;
Bo ile razy śród jęków tłumionych
Krew ofiar ciekła na zabójców noże,
Ktoś krzyż postawił z kołów nierzeźbionych;
W tysiącach odtąd sterczą męki-boże
W téj ziemi krwi, gdzie prawo bronić cię nie może.[1]

XXII.

Na stokach wzgórzy i tam dołem leżą
Zamki, królewskie przed laty schroniska,
Dziś tam swe wonie dzikie zioła szerzą
I przepych resztki swych promieni ciska;
Pałac następcy za basztami błyska,
I ty, Wateku, Anglji najbogatszy[2]
Synu, rajskiegoś pragnął tu gnieździska,
A że im większy zbytek, tém jest rzadszy
Nasz spokój, na to duch twój — tak było — nie patrzy.

XXIII.

Tutaj mieszkałeś, snując uciech plany,
Tu, gdzie ta góra wznosi cudne skronie;
Dziś, na zagładę snać klątwą skazany,
Tak jak ty, gmach ten w samotności tonie;
Trudno się przedrzéć w chwastów milijonie
W puste komnaty, rozwarte portale —
Nowa stąd pewność jest w myślącém łonie,
Jak ziemska rozkosz nie jest trwała wcale,
Jak wnet ją zabijają groźne czasu fale!

XXIV.

Patrz! w tym pałacu radzili wodzowie,[3]
Gmach ten jak wstrętny brytyjskiemu oku!
Siedział tam, w czapce błazeńskiéj na głowie,
Niedobry czarcik, szydzący co kroku,
W płaszcz z pergaminów ubrany: z pod boku
Wisi mu pieczęć, w ręku czarne zwoje,
Znane w rycerskim, sławy pełnym tłoku;
Zdobią je herby i podpisów roje —
Mrąc z śmiechu, czarcik na nie kładzie palce swoje.

  1. Powszechnie to znaném, że w r. 1809 zabójstw, dokonywanych na ulicach Lizbony i jéj okolicach, nie ograniczyli Portugalczycy do swoich ziomków; mordowano codziennie także Anglików: o zadosyćuczynieniu tak dalece nie można było myśleć, że proszono nas, abyśmy się nie mieszali w sprawy, jeżeliby który z naszych ziomków zmuszony był się bronić przeciw tym sprzymierzeńcom. Pewnego razu zatrzymano i mnie idącego właśnie do teatru, o god. 9 wieczorem, gdy ulice nie były mniéj ludne, niż zwykle o tym czasie bywają; stało się to pod sklepem otwartym; znajdowałem się z przyjacielem w powozie; gdybyśmy nie byli dobrze uzbrojeni, nie wątpię, że raczéj my stalibyśmy się byli przedmiotem historyi, zamiast, że ja ją dzisiaj opowiadam. Zbrodnie, morderstwa nie ograniczyły się jedynie do Portugalii; tak samo w Sycylii i na Malcie walą nas codziennie po głowie, a przecież żadnego Sycylianina lub Maltańczyka dotychczas za to nikt jeszcze nie ukarał. B.
  2. „Watek“ — powiada lord Byron w jednym ze swych dyaryuszów — „był jedną z tych powieści, które we mnie prawdziwy wzbudzają podziw etc...“ William Beckford, syn sławnego ongi senatora i dziedzic jego olbrzymich bogactw, ogłosił, mając lat osiemnaście „Pamiętniki niezwykłych malarzy“, a w rok potem romans p. t. „Vathek“. Wystawił on sobie wspaniały pałac w Portugalii, w którym jednak krótki czas mieszkał. Pamięć jego przepychu zachowała się jeszcze do chwili, gdy Byron w podróży swojéj zawitał i nad brzegi Tagu. Wróciwszy do Anglii, autor Vatheka, pobudował sobie kolejno przepyszne zamki gotyckie w Fonthill Abbey i Bath, w których atoli niedługo zabawiał. Po ich opuszczeniu przez właściciela, pałace te waliły się w gruzy, jakby „jakąś klątwą skazane na zagładę“. Tł.
  3. Konwencya w Gotrze podpisaną była w pałacu margrabiego Marialwy. B.