Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
10.

Okręcie mój! mknę z tobą gdzieś
Śród tych szumiąch pian!
Nie troszczę się: gdzie chcesz, tam nieś,
Prócz — na ojczysty łan.
O witaj mi, ty ciemnio wód!
A gdy mi znikniesz znów,
Powitam wnet czar pustyń, grót —
Ty kraju mój, bądź zdrów!...

XIV.

I okręt pędzi i ląd już zaginął,
Sen wód biskajskich spłasza wiatr surowy.
Cztery dni przeszły, lecz gdy piąty spłynął,
Pierś się raduje: brzeg odkryto nowy!
I góry Cyntry podnoszą swe głowy
I Tag ku morzu bystre fale toczy,
Niosąc swój złoty haracz legendowy:
Na pokład sternik luzytański skoczy
I skręci, gdzie brzeg żyzny, a lud nie roboczy.

XV.

Boską to, Chryste, widziéć jest zapłatą,
Co nieba dały téj przepysznéj ziemi,
Jak wszędzie owoc krasną płonie szatą,
Jak rajski widok pod wzgórzami temi!
Lecz człek to niszczy dłońmi bezbożnemi;
O! gdy Wszechmocny bicz swój na tych wzniesie,
Co jego prawa depcą stopy złemi,
Potrójna zemsta wymiecie to biesie,
Szarańcze, wraże plemię, co Gallami zwie się.

XVI.

Naprzód Lizbona roztacza swe wdzięki!
W téj saméj dumnéj fali się przebija,
W którą żwir złoty suł się z wieszczów ręki!
Tysiąc okrętów tu się dzisiaj mija,
Albion bowiem Luzytanom sprzyja
I z swą potężną pomocą im śpieszy:
I lud ten, pyszna, głupia, dzika żmija,
Liże i kąsa dłoń, co mu z pieleszy
Wypędza tyrańskiego władcę gallskiéj rzeszy.