Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Błędny się nawet ognik nie pojawił,
Któryby z mojem nieszczęściem się bawił.

600 
Zwodnem on wprawdzie światłem-by mię łudził,

Miłeby przecież zawsze czucie wzbudził, —
Byłbym przynajmniej doznał tej pociechy,
Iżby mi ludzkie przypominał strzechy.

XVI

»Koń mój biegł ciągle, — lecz ta dzika siła

605 
Z którą tak pędził, już złamaną była:

Słaby, dyszący i z spienionem bokiem,
Cięższym, leniwszym posuwał się krokiem;
Każdy mu wówczas byłby mógł poradzić,
Dziecięciu nawet dałby się prowadzić;

610 
Lecz nic to mojej nie ulżyło męce:

Miałem związane i nogi i ręce,
A choćbym nawet i od pęt był wolny,
Nie byłbym może sobą władać zdolny.
Chciałem raz jeszcze z memi walczyć pęty,

615 
Któremi byłem tak silnie ujęty,

Lecz tyle-m mojem miotaniem się zyskał,
Żem jeszcze mocniej węzły moje ściskał.
Płonne więc odtąd porzuciłem boje,
Co rozjątrzały tylko rany moje.

620 
Zdało się, że koń mój już wkrótce legnie,

Choć nie wiedziałem, gdzie jeszcze zabiegnie. —
Pierwszy brzask ranny wschód słońca zwiastował,
Lecz jakże długo z nocą się pasował!
Zdało się, że mgła, ciężąca na zorzy,

625 
Nigdy przed młodym dniem się nie roztworzy.

Długo i ciężko dźwigała się w górę,
Nim wschód w płomienną przybrał się purpurę,
Nim wszystkie gwiazdy pogasił na niebie,
Wszelką ich jasność przyciągnął do siebie,

630 
I z tronu swojej potęgi i chwały

Własnem swem światłem zalał okrąg cały.