Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szerokiej rzeki lśniące się bałwany
Szumią, białemi warzące się piany.
Pół ja dopiero byłem przebrnął rzeki,
Od nieznanego brzegu tak daleki.

570 
Czuję, żem ożył, że silniejszy jestem,

Zimnym wód rzecznych orzeźwiony chrzęstem.
Dzielny mój rumak, śmiało i zuchwale,
Piersią rosnące wciąż przecinał fale,
Płynął, — aż wreszcie całą szerz ich przebył;

575 
Lecz brzeg ten dla mnie portem szczęścia nie był,

Gdyż wszystko za mną mgłą się kryło ciemną,[1]
A noc i przestrach czerniły przedemną.
Nie wiem, jak długo, i czy w nocy, we dnie,
Te między życiem i śmiercią pośrednie

580 
Trwały męczarnie. — W stanie, w którym byłem,

Zaledwiem wiedział, że na świecie żyłem.

XV

»Z ciekącą grzywą, lśniąc się, kurząc cały,
Silił się, parskał rumak zadyszały;
Chwiał się, a przecież potężnemi kroki

585 
Wdzierał się na brzeg stromy i wysoki.

Wdarł się nakoniec. — Przestrzeń nieprzejrzana
Szerzy się, grozą i nocą zalana,
I tak wciąż naprzód szerzy się bezkreśnie,
Jak czarna otchłań wymarzona we śnie.

590 
Gdzieniegdzie tylko jakieś rozrzucone

Place, to białe, to ciemno-zielone,
A które wszystkie oświecał bladawo
Księżyc, co właśnie wówczas wszedł na prawo;
Lecz nigdzie żadnej wróżby, ni oznaki,

595 
By gdzieś w pobliżu mieszkał wieśniak jaki;

Żaden nam płomyk z siedziby człowieka
Gościnną gwiazdą nie błysnął zdaleka.

  1. w. 576—7. Oryg.: »bo wszystko za mną było ciemne i okropne, a wszystko przedemną było nocą i lękiem«.