On wśród tysiączne koczujące wrogi
W bezgwiezdnych nocach nie pomylił drogi,
Gotów był za nim latać przez dni całe.
Hetman na ziemi płaszcz swój rozpościera
Odkłada szablę, o drzewo opiera,
Patrzy, czy w skutku tak długiej pogoni
Czyli z panewki proch mu nie wypada,
Czy dość sprężysto zamek odpowiada, —
Wszystko obziera po pułtawskim mordzie:
Temblak, rękojeść i szczerby na kordzie;[1]
Skromną i prostą rozkłada wieczerzę,
Wszystkich przekąską, napitkiem uracza,
Co najlepszego królowi przeznacza,
Z mniejszą obawą, niźli w świetnem kole
Karol z uśmiechem i twarzą łaskawą
Na chwilę skromną posila się strawą,
Wreszcie, w zmuszoną wesołość przybrany
I jakby wyższy na boleść i rany,
Choć mężnych sercem i dzielnych żelazem,
Nikt tak nie wytrwał, nie podszedł, nie pobił
Nikt mniej nie mówił, a więcej nie zrobił,
Jak ty, Mazepo. W całym kręgu świata,
Nigdy dobrańszej nie widziano pary,
Jak twój bucefał i ty, wodzu stary![3]