Koń pod nim poległ... Gieta pędzi, zsiada,[1]
Daje mu swego, i sam trupem pada.
Lecz i on wreszcie z przesilenia runął,
A Karol w lasach, słoniących ogniska,[2]
Co zdala z wrogów tlały koczowiska,
Wpośród snujące się podjazdów roje
O takież łoże, takie wieńce chwały,
Dwa mężne ludy tyle krwi przelały! —
Leżał wśród puszczy, z głową o dąb wspartą,
Z gasnącem życiem i duszą rozdartą;
Zimnem mu nocy i bólem stężało.
Wrzący po żyłach ogień gorączkowy
Spędzał mu z oczu nawet sen chwilowy;
Przecież pomimo wszystkie klęski, ciosy,
I choć pod gromem tak strasznej niedoli,
Wszystkie boleści podbił mocą woli,
Do tak niemego zmusił je poddaństwa,
Jak niegdyś mieczem swym podbite państwa.
Z tej strasznej rzezi przy nim pozostało!
Lecz i w tym szczątku krew rycerska płonie,
Wre honor, wierność, — wszyscy w niemem gronie,
Smutni, posępni i trudem wybledli,
Bo tam, gdzie równa grozi im zatrata,
Człowiek z zwierzęciem łączy się i brata.