Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Biegę, — przybiegam, — on umarł: — ja byłem
Jeden żyjący, z jedną duszą żywą;

220 
Ciężkim oddechem jeden tylko piłem

Stęchłe, zatrute powietrze więzienia.
Ostatnie, jedne najdroższe ogniwo
Między mną, między granicą stworzenia,
Co mię do życia wiązało jedynie, —

225 
Pękło, prysnęło w tej czarnej godzinie!

Jeden na ziemi byłem od tej chwili,
A bracia moi oba już nie żyli.
Wziąłem za rękę, co zimna leżała
Na trupiej piersi, — oblałem ją łzami.

230 
Lecz wnet i moja okrzepła, schłodniała,

I zdało mi się, że już byłem w grobie;
Lecz jeszcze, jeszcze czułem życie w sobie.
Wściekłe uczucie, kiedy już poznajem,
Że co kochamy, co nas kocha wzajem,

235 
Więcej nie będzie już dla nas i z nami,

Już nie ożyje... W rozpaczy zawarłem
Wszystkie dni moje; — czemuż nie umarłem?!
Wiara, co weszła po nadziei skonie,
Ta mi wstrzymała samobójcze dłonie.

IX
240 
A co się potem uczuło, myślło,

Nie pomnę, — pamięć stępiała w żałości.
Dla mnie powietrza i światła nie było,
Wkońcu już czułem nawet brak ciemności.
I żadnej myśli, uczucia żadnego

245 
Nie było we mnie; — martwy jak ta skała

Dzika, niepłodna, którą mgła obwiała,
Żyłem nie wiedząc poco i dlaczego?
Pośród kamieni sam jak kamień stałem.
Wszystko, co tylko dotknąłem, widziałem,

250 
Tak było białe, tak blade, tak siwe!

Ni to noc była, ni dnia światło żywe;