Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha, bardzo słusznie, ale otóż ciekawa historja? Podróż morska głazu granitowego! Jakaż silna musiała być fala, która go na brzeg nasz wyrzuciła. Pomyślała pani o tem? Chodźmy dalej. Pójdziemy teraz na tę piaskową górę, której wierzchołek widzi pani nad lasem. To niedaleko i droga nieuciążliwa, a widok cudny.
Po chwili ogarnął ich cień i chłodny aromat sosnowego lasu.
— Praca rybaka jest nadzwyczaj ciężka! — mówił, kiedy zwolna przedzierali się przez gęsty las. — Wymaga wielkiego wysiłku fizycznego. Przekonałem się o tem. Czego się tknąć — aż parzy! Dlatego rybacy ogromnie lubią zajęcie rolnicze, znacznie lżejsze, a miłe im także i przez to, że rzadkie. Otóż tu za dawnych czasów, u stóp tej góry, zwanej Uswinem, to znaczy po prostu „U świni”, była kiedyś Arkadja rybacka...
— Istotnie! „U świni”. Nadzwyczaj poetyczne.
Pan Tomasz stanął i zaczął się rozglądać.
— Rybacy mówili mi, — opowiadał dalej, jakby nie słyszał ironicznej uwagi swej przyjaciółki — że dawniej las był tu większy niż dziś. Miał być pełen zwierza, zajęcy, sarn, ptaszków różnych... Zawsze mówią o tem z rozrzewnieniem, bo widzi pani, w duszach tych ludzi drzemią jeszcze echa lądu i może nawet wspomnienia z przed kilkuset lat... Ha, bardzo słusznie, oni tu przecie przywędrowali... Więc tu było pastwisko... Tu na wolności pasły się wesoło chrząkające zadowolone świnie... Nie zaganiano ich zpowrotem do wsi... A dalej jest miejsce które się nazywa „Do maselnika” dlatego, że tam pasły się krowy... Rybaczki przychodziły z wioski doić je... Cały półwysep należał do rybaków, nikogo innego nie było... Minęły te szczęśliwe czasy, kiedy to z kijkiem w ręce wylegiwało się na słonecznych stokach Uswina, słuchając chrząkania świnek, beku owiec, a równocześnie pa-

88