Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nają się zjeżdżać! Na własne oczy widziałem! Taka Sznela, która w zimie zajadle obszczekuje każdego przechodnia, łasi się do letników, spodziewając się jakiegoś dobrego kąska. Powiadam ci — ryczałem ze śmiechu, patrząc na fałszywie uśmiechnięty, podlizujący się pysk tego psa! Co za chytrość! I to właśnie jest morze — cudowne, bajeczne morze!
— Tak. Cudowne! — potwierdził ze swego punktu widzenia pan Tomasz, niezbyt zresztą zachwycony wykładem kolegi.
— Ech, co morze w lecie! — lekceważąco rzucił Kułak. — To jest nic — olejwa! Teraz tu niema żadnego życia!
— Sezon się skończył! — przyznał pan Tomasz. — Dużo letników już wyjechało, ale gdybyś był przyjechał choćby przed kilku dniami jeszcze, zobaczyłbyś, jaki tu ruch!
— Letnicy, to nie morze, to plaża! — rzucił lekceważąco Kułak — Prawdziwe życie zaczyna się tu dopiero, kiedy letnicy wyjeżdżają. Żebyś zobaczył w zimie, kiedy norda zacznie wyć, gdy plaża zmieni się w strąd, a rybacy chodzą w zydwestkach, eltynach, podwójnych rękawicach... Jak ci się chłop w to wszystko ubierze, wygląda jak Eskimos, nie poznałbyś go nawet.. A czasem góry lodowe przypływają, łabędzie śpiewają...
— Łabędzie tu są? — ożywił się pan Tomasz.
— Całą zimę! A potem na wiosnę, kiedy słonko zacznie przygrzewać, znowu łososie... Powiadam ci — cuda, cuda, prawdziwa poezja, poezja życia! Mariczko, dajno jeszcze dwie czyste! A wiesz ty, co to jest wiatr? Ja przez siedem lat wiernie i uczciwie notowałem sobie następstwo wiatrów, mam już kilka grubych tomów — i nie wiem nic! Wciąż coś nowego, nieobliczalnego! Żeby choć jakieś prawo — nic! — Raz tak, drugi raz znów inaczej. —
Huczał jak grom.

79