Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedni kochają ogień, drudzy wodę. Dlaczego? Zagadka duszy ludzkiej. W chwilach ciężkich, w gmatwającym się nieraz boleśnie ponad ludzkie siły dramacie życia, nie myślał ani o górach, ani o lesie, lecz o wodzie. O morzu, o wielkich rzekach, o żywych dzwoniących radośnie strumieniach górskich, o grających rozgłośnie białych wodospadach, spowitych w tęczę, a wreszcie — choćby o pięknej, starej studni, o szmerze fontanny.
Teraz pan Buszyński opuścił ręce i zaczął głaskać żywą, falującą wodę, a ona głaskała go po rękach też. Rozkoszna, delikatna pieszczota.
Rybacy pracują. Twarze ich są skupione, bo oto jeden z nich wyjmuje z wody pierwszy żak.
Nic.
Ktoś coś mruknął niezrozumiale, żak zpowrotem wpadł w wodę, zahuczał ciężki, drewniany młot.
Suchy trzask tych młotów dolatuje ze wszystkich stron, cała zatoka rozbrzmiewa ich ksylofonową muzyką.
Znowu nic, znowu nic, znowu nic. Ani jednego skrzywienia, ani jednego przekleństwa, okrzyku zniechęcenia czy zniecierpliwienia. Ta sama dokładność w pracy i w ruchach, ten sam spokój na twarzach.
Pan Buszyński wnioskuje:
— Ci prości ludzie są bardzo opanowani. To o nich dobrze świadczy. Są spokojni, pokorni i wytrwali. I mocni.
Niebo pojaśniało, woda zrobiła się błękitna, tu i owdzie wystąpiły na niej amarantowe pręgi. Czarne łódki wciąż uwijały się między ogródkami, których pale zaczynały świecić na wodzie.
Stary rybak mocował się z palem. Stanął na burcie skaczącej łodzi, złapał się pala, osadził się tak mocno na nogach, że aż się wypiął w krzyżu i wypiął bez ceremonji różową łatę na manszestrowych buksach i zaczął się z palem mocować. Obchwierutawszy go

59