Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przedewszystkiem rybołówstwo nasze jest przybrzeżne, to znaczy, że jeśli czytelnik w romantycznej swej wyobraźni widzi kiedy łódź rybacką na olbrzymich falach wzburzonego morza, widzi to, czego w życiu swem nie oglądało prawdopodobnie 99 proc. naszych rybaków. Na Bałtyku, który jest morzem stosunkowo płytkiem, tale przy najgwałtowniejszym wichrze — a on to jest, który fale robi — wyjątkowo dochodzą do wysokości 14 m. Powtóre rybacy nasi wyjeżdżają na morze tylko w dni pogodne — w ich pojęciu — to znaczy, gdy mają odpowiedni wiatr. Ten wiatr jest „dobry”, czyli „pomyślny” nie wtedy, kiedy wieje w pożądanym kierunku, lecz gdy ma pożądane nasilenie. Czytelnik prawdopodobnie nie wie, że i nasilenie wiatru jest nietylko zbadane, ale ujęte w pewną, bardzo ścisłą skalę, która nazywa się skalą Beauforta. Rybacy nasi, o ile nie służyli w marynarce, skali tej nie znają. Nasilenie wiatru mierzą częściami żagli, które to części nazywają się „rewinami”. Żagiel żaglówki naszego rybaka liczy tych „rewin” osiem. Rachuje się i odmierza siłę wiatru nie po jednej „rewinie”, lecz po dwóch. Oczywiście, rozumie się, najlepiej mieć osiem „rewin” wiatru. Nie jest źle mieć sześć „rewin”, co znaczy, że od góry dwie „rewiny” żagla się spuszcza. To już nazywa się „briża”. Wyjątkowo i to nie ze wszystkich wiosek wyjeżdżają rybacy na morze, kiedy mają cztery „rewiny”, czyli półżagla wiatru, bo wówczas łódź może się przewrócić. Dwie „rewiny” to już „sztorm”. W czas sztormu nikt rozumny na morze się nie puszcza, bo niema poco. Podczas burzy ryba idzie na dno, rybak zaś jest człowiekiem pracy i nie wsiada na łódź, aby się bezcelowo „łódkować”. Słowem rybak nasz właściwie nietyle łowi rybę na morzu, ile czeka, aż mu ją morze do brzegu przyniesie. Łatwo sobie wyobrazić, jakie muszą być tego wyniki.
To, cośmy tu powiedzieli, odnosi się do połowów na Bałtyku, albowiem Małe Morze jest o wiele mniej

305