Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jące zdobycz z każdym dniem mniejszą, i zamieniało się w murarzy, cieślów i stolarzy. Wszyscy pracowali nad rozszerzeniem domów, a wielu wznosiło nowe.
Teraz dopiero podziwiał Tomasz zręczność rybaków i ich zdolności. Ci ludzie wszystko umieli. Bez żadnych majstrów-budowniczych ani „uczonych” murarzy zakładali fundamenty, wznosili mury, pracując dokładnie i tak szybko, że domy rosły w oczach. Byli między nimi wprawni szklarze, znakomici stolarze, zduny po mistrzowsku stawiający piece — zdawało się, że niema takiego rzemiosła, któregoby nie znali. A uderzała przytem gotowość, z jaką pracowali wspólnie, wzajemnie sobie pomagając. Gdy ktoś potrzebował robotników, kto miał czas, stawał do pracy, zadowalając się otrzymywanem za nią pożywieniem i chętnie odkładając rachunki na później. Tak stary Paweł nie umawiał się nigdy o wynagrodzenie, gdy go wzywano do chorego zwierzęcia, tak Edward Kunsztowny za pół darmo strugając dla sąsiadów i przyjaciół ramy okienne i drzwi, miesiącami całemi pieniędzy za nie nie widział, i tak pracowali wszyscy, w mądrem rozumieniu, że gdy należy coś zrobić, to pierwszą koniecznością nie jest zarobek, lecz praca. Wiedzieli, że pomagając sobie wzajemnie, pracują dla dobra całej wioski, i że wszystkim im będzie lepiej, gdy przybędą nowe domy a z niemi nowi letnicy.
— Dlaczegóż tu ludzie to rozumieją, a na lądzie nie? — pytał się Tomasz.
Po długim namyśle zdawało mu się, że zrozumiał:
— Oni mają dyscyplinę morską! — rzekł sobie. — Rybak na łodzi czy na statku nie może myśleć tylko o sobie, musi myśleć za wszystkich. Kiedy coś na łodzi trzeba zrobić, nikt nie może naprzód targować się o zapłatę, musi przedewszystkiem pracować i to z całym nakładem sił i dobrej woli, gdyż inaczej łódź zatonie a z nią i on. Dlatego tu, mimo osławionego braku solidarności, jest najprawdziwsza jaka może być

290