Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

została naprawiona. Myślałem tak, jak myśleliście wy wszyscy — że trudno to uczynić. Ale wczoraj usłyszałem tę muzykę i tedy jasno mi się w głowie naraz zrobiło, że mój syn musi się z Duszką ożenić, bo inaczej miałby ją na sumieniu i odpowiadałby za nią ciężko przed Bogiem... Jeżeli ona jest winna, to i on jest winien, a jeżeli on nie jest winien, to i ona winy żadnej nie ma, a tedy — czemuby się z nią nie mógł ożenić?
— Co innego chłopiec — rzekła matka. — Dziewczyna powinna na siebie uważać!
— Mutr, ja sam to wiem, le ja wiem, co ty nie wiesz! — mówił ze słabym uśmiechem Paweł. — W żeni to wszetko jedno! Pomyśl, neńko, że Dusza jest chłopcem, a Józk dziewczyną — jakby ci teraz było?
Anna poruszyła się na krześle niespokojnie.
— Ale jeżeli ona się tam w Gdańsku zepsowała?
Stary groźnie podniósł prawą rękę.
— Tedy musi ją sobie wziąć, żeby nie wiedzieć co było, bo inaczej dziewczyna przepadłaby — przez jego winę.
— Dusza się nie zepsowała! — odezwał się żywo Józk. — Służy tam u jednego państwa, u Polaków, wszystko ma, żyje jak na sztimrze...
— Ale czy jej ojce się zgodzą? — broniła się jeszcze neńka.
— Zawołasz ich do mnie! — rzekł stanowczo Paweł. — Muszą się zgodzić.
Rodzice Duszy przyszli, a wynikiem narady z nimi był list, jaki wkrótce potem wysłali do Gdańska. List ten, pisany przez ojca Duszy, który nauczył się pisać po polsku tylko z książeczki do nabożeństwa i napisów na grobach, brzmiał:
„Kochana Duszo!
„Z wielkim bólem w zercu pisze Rodzice twoje do cebie ten list, bo nam Rybaci, któri bili w Gdańsku sprzedać swoje polowy Ryb zpotkali cebi i nas uwia-

288