Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się mu na ulicy kłaniać. Nie pomogło nawet kazanie, które ksiądz wygłosił na temat zachowania się wobec chorych.
Jednego dnia gorączka dosięgła czterdziestu i pół stopnia. Rozeszła się wieść, iż we wsi bawi komisja sanitarna, w której jest lekarz. Poproszono Tomasza, aby go zawezwał. Tomasz uganiał krętemi uliczkami wsi, szukając równocześnie, ktoby miał aspirynę — ale komisja z przed nosa drapnęła mu drezyną. Towarzyszył we wsi komisji i wójt i sołtys, którzy obaj wiedzieli, że stary rybak jest ciężko chory, ale żadnemu z nich nie przyszło na myśl powiedzieć o tem doktorowi. Nie mieli śmiałości.
Tego dnia Bernard pojechał do doktora w Pucku z moczem chorego. Doktór orzekł, iż to zapalenie płuc, oznaczył termin kryzysu i zapisał lekarstwa. To była opieka lekarska.
Na drugi dzień zawezwano do chorego księdza z Panem Bogiem. Komunja uspokoiła chorego a ksiądz w mig zaprowadził w chacie porządek. Kazał dbać o czyste powietrze, nie wpuszczać żadnych gości, nie płakać nad chorym, a tylko modlić się, aby wyzdrowiał. Prócz tego sprowadził z Pucka pielęgniarkę z klasztoru Elżbietanek.
Ale był to czas robót, z których ubyły trzy siły robocze: stary Paweł, jego żona i Etta, zajęta teraz wciąż w kuchni. Na ich miejsce przyszli „przyjaciele”, którzy tak pracowali, iż zamiast trojga dawnych sił roboczych, teraz okazała się potrzeba sześciu. Pieniędzy ludzie ci nie brali, ale zato Anna musiała im obficie dawać jeść, nie wyłączając nawet śniadania, jakby go u siebie nie mieli. W ten sposób do troski i krzątania się koło chorego przybyło jeszcze gotowanie na tyle osób — i to nie byle jakie, bo trzeba było pokazać, że się za gotowość sąsiedzką umie być wdzięcznym.
A z chorym było źle. Po nocach nie sypiał, pluł krwią, duszności miał, więc pielęgniarka przy nim czu-

285