Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rybak zachmurzył się i odpowiedział:
— Tak nie może być!
— Jak to? Nie wierzycie mi? A mało razy ja wam uręczałem?
— Ja panu wierzę! Ale tak nie może być! Pan mi zwraca dług a za mieszkanie zostanie winien i wyjedzie! Doch przed wyjazdem trzeba za mieszkanie zapłacić!
Teraz Kułak zrozumiał.
— Jo! Jo! — To wiesz co, Kustos? Ja ci daję tych sto złotych za mieszkanie, a te pieniądze, coś mi uręczył, przyślę ci z domu.
— Jo, tak będzie wszystko w porządeczku! — ucieszył się rybak.
— Jak tylko przyjadę, zaraz ci odeślę!
— Ale jo! Nie musi pan się śpieszyć! Doch ja wiem!
Wciąż ludzie z pretensjami przychodzili.
Emil Czarny przypomniał sobie jakieś niezapłacone węgorze z przed czterech lat, kto inny znów metr drzewa — do późnej nocy nudzili Kułaka, wymyślali mu, grozili, że aż browning przed sobą na stole położył.
Ostatni przyszedł Ignacy — po dyspozycje, bo Kułak jeszcze coś w wędzarni kurzył.
Kiedy mu już Kułak wszystko szczegółowo wyłożył, Ignacy pomilczał chwilę, a potem zapytał:
— Ale, pan Kułak, a co będzie z temi siedmiu groszami, co mi się od pana należą?
— Słuchaj, Ignacy! — rzekł, ciężko oddychając, Kułak. — Zarobiłeś u mnie niejeden tysiąc złotych. Daruj mi tych siedem groszy!
— Jest to możliwe, panie Kułak? — jęknął żałośnie rybak. — Przecież to byłaby moja krzywda! Mnie się tych siedem groszy należy!
Kułak zerwał się.

282