Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzą Hel i całą zatokę i znowu idą w morze. Ja sam widziałem w Szwecji... Tam je łowią w druciane żaki, przywiązane linami na kamieniach, wśród skał... W czystej wodzie. I sam widziałem raz, na Wielkiem morzu, jak jechaliśmy do Helu, wielki słup wangorzów, od dna aż do góry... Było ich tak dużo, że kapeluszem cztery sztuki złapałem... Były do półfunta, ale dużo mniejszych. Płynęły do Helu z północy...
— Jakże to może być, kiedy u nas piszą, że to krajowe wangorze!
Rybak wzruszył ramionami.
— Nei, to są wangorze morskie!
— A skądże one tu przychodzą?
— Z Nordowego morza. Tam one się wylęgają — prawdopodobnie... A kto wie, może i nie tam?.. Jak ja byłem podczas wojny w Belgji, koło Ostendy, gdzie ziemia jest mokra, kilka razy widziałem, jak tam, gdzie granata padła i zrobiła dół, zaraz woda występowała, a w tej wodzie byli wangorze.
— Prawdziwe węgorze? Widziałeś?
— Sam wiaderkiem płóciennem kilka wybrałem i piekłem potem... Nie ja jeden i nie jeden raz. Skądże wangorze w ziemi?
— Podskórna woda... Może mieć połączenie z rzekami... Ale przecież ja pamiętam, była cała ekspedycja duńska, która stwierdziła, że węgorz składa jaja na znacznych głębokościach w Atlantyku...
Rybak uśmiechnął się.
— Jo! Stwierdziła! — Jak mnie na froncie wysyłali zbadać, co tam u Francuza, to ja zawsze przynosiłem dużo wiadomości... Bo mnie posyłano tam, gdzie nikt dojść nie mógł... Ja też nic nie wiedziałem, ale doch meldung musiał być...
— Ależ to była naukowa ekspedycja!
— Jo! Niech pan szuka jaj wangorzowych na znacznych głębokościach Atlantyku. Ludzie dopiero

258