Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękno, dla mnie były wszystkie tego życia przykrości, dla nich cały zysk walki, mianowicie jej podniecenie i zdobycz.
Życie jest tu bardzo ciężkie, ale morze to wogóle ciężka rzecz. To właśnie, czego na lądzie unika się.
Wyobraża sobie Pani tysiące ludzi, z całą świadomością polegających wyłącznie na łasce Opatrzności? Tu niema żadnych kapitałów, ani oszczędności, żadnych rezerw finansowych czy żywnościowych, żadnych ubezpieczeń, stowarzyszeń kredytowych, kulturalnych czy kooperatyw, organizacyj filantropijnych, nie, zupełnie nic, prócz możliwości, że o ile Bóg rybę przy pomocy skombinowanych wiatrów ześle, będą ziemniaki i chleb. Proszę to porównać z warunkami pracy i życia na lądzie. A jednak ludzie tu żyją i nie szemrzą.

Morze nauczyło mnie przedewszystkiem kontemplacji — sztuki wielce pożytecznej, a bardzo zaniedbanej w naszym wieku — jak wogóle prawie wszystko, co się odnosi do ducha. Pani nie wie nawet, jak cudownie kontemplacja wpływa na nerwy, jak je wzmacnia. O tem ćwiczeniu duchowem, jego znaczeniu i korzyściach możnaby napisać cudowne studjum, ale kto tej rozkoszy zakosztuje, ten niechętnie o niej opowiada, bo słowy wyrazić ją trudno.
Budzę się w nocy, gdy jeszcze jest ciemno — i myślę silnie, czekając świtu — bo niedobrze sztucznem światłem mącić harmonję ciemności. Lecz gdy brzask rozjaśnia okna, wstaję, ubieram się i wychodzę. Przed domem czekam, aż rybaczki zaczną wychodzić do kościoła. Szarym porankiem idą czarne i w czarnych szalach na głowie, starki zgięte wpół, młodsze kobiety skupione, dziewczęta w jaskrawych sweaterach, ale prawdę mówiąc, dziewczęta są od tej mszy porannej zwolnione, modlą się głównie matki. Często, może nawet za często, przystępują do komunji te kobiety, od

237