Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gruessen Sie schoen Ihre Herrn Gemahl! Nichts fuer ungut!
Przed południem tegoż dnia była w Gdańsku.
W nędznej suterenie, w ciemnej i wilgotnej izbie, zajmowanej przez szewieca, panowała tego dnia wielka radość. Szewiec miał przed sobą budlę, wielki bochen jędrnego, pszennego chleba, masło, pachnącego majerankiem „worszta”, wędzoną słoninę i różne dawno niewidziane przysmaki.
A Frau Kunegunde zabrała się natychmiast do mycia podłogi, żałując niejasno w duszy, że tu niema samotnego strądu, huczącego siwego morza i czystego piasku, który tak lubiła nosić...
Właśnie nadchodziły święta Bożego Narodzenia. Kułak, nawędziwszy szprotów, ile się dało, wyjechał na święta do domu. Kobiety i dziewczęta całemi dniami nosiły piasek ze strądu i piekły ubogie kuchy, dobywano solone węgorze, bez których wigilja rybacka nie byłaby wigilją, chłopcy kradli w lesie bomy i choć było bardzo biedno, w duszach prostych, uczciwych ludzi robiło się świątecznie i uroczyście.
A morze było łagodne, mieniące się pięknie, pogodne i ciche, jakby i ono wiedziało, że idą wielkie święta.

List z nad morza.

Tomasz pisał:
— Za listy bardzo Pani dziękuję, a nie odpowiadałem na nie dlatego, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przestałem myśleć kategorjami wielkomiejskiemi, czy jak Pani chce.
Co się tyczy wpływu morza na mnie, to uzmysłowię go Pani następującym obrazem:
Pewnego pogodnego popołudnia jesiennego znalazłem się bardzo daleko na strądzie. Morze było ciemno-

235