Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyczerpany, padał na zydelek, pił i z coraz większą tęsknotą myślał o Gdańsku.
Zaryzykował próbę ostatnią. Poświęciwszy większy płat skóry, powyginał go tak jak papier i zeszył — jednym szwem, aby mieć model. To mu się udało, ale nie mogło tu być mowy ani o podeszwie, ani o obcasie, wogóle o niczem — to był but teatralny z ceraty i teraz dopiero biedny szewiec zrozumiał, że chcąc taki skorzeń stworzyć, musiałby go wykończyć, zanimby go zaczął robić.
Siedział zrozpaczony.
Pił.
Już nawet myśleć nie mógł.
Ale po pewnym czasie zaświeciły mu w oczach wesołe iskierki.
Model rzekomego skorznia ustawił na półce tak, aby go było widać wraz z tym jednym szwem, zamknął dobrze budę i wyszedł.
Wkrótce rozeszła się po wiosce wieść, iż szewiec ...zrobił skorznie z jednym szwem — ale nie chce nikomu pokazać. Ktoś widział, nawet Edward Kunsztowny widział i kilku przyjaciołom pokazał, ale potem szewiec „zauważył”, że skorzeń stoi na widoku i gdzieś go schował.
Gdy oświadczył, że potrzebuje pieniędzy na zakupno skóry w Wejherowie — dano mu je z pewnem ociąganiem się i wahaniem — ale dano. Z bolesną radością oczekiwano, że pieniądze przepije i ze skorzni znów nic nie będzie — czekano końca komedji, bo wtedy — o, wtedy będzie licho! Porachuje się szewiecowi kosteczki!
Ale nie. Nie było żadnego,„breku”, nie zobaczono szewieca w żadnej oberży, ani tu, ani w Boru. Siedział w swej budzie i słychać było, jak stuka młotkiem. Kilka razy odezwało się nawet słynne

— der Napolion mit Petrolium
hat den Schnurrbart sich beschmiert...


179