Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Syd-west, psiakrew! A tak ładnie obdało! Był west, nord, nord-ost, potem mi się ta norda mniej spodobała, no, west — pędzi nam rybę, ale drań posmarował nagle na zydę, a teraz — Puszka będzie chodził pijany, a ja bez roboty. Co to jest? Zrozumieć nie mogę!
— Czy ty aby z tym wiatrem trochę nie przesadzasz? — odezwał się z pewnym sceptycyzmem w głosie Tomasz, robiąc gościowi papierosa. — Co dziś znaczy wiatr! Przecie jeździłem po morzu dużo i też coś wiem! Wiatr sobie a statek na niego gwiżdże i także sobie! Minęły czasy przychylnych czy nieprzychylnych wiatrów. Co ma piernik do wiatraka!
— Wścieknę się! — mruknął Kułak, zgrzytając zębami! — Co za ludzie! I to mówi o „naszem morzu”, to sobie wyobraża, że to morze „ma”.
Zapalił papierosa i spojrzawszy na Tomasza zpodełba, spytał:
— Węgorze poszły?
— Poszły.
— A co jest?
— Bo ja wiem! Śledzie, szproty, łososie — coś przecie w morzu musi chyba być!
— Chyba — to nie żadna ryba! Powiedz mi, co ja mam wędzić? Bo w morzu niema nic, powiedziałem ci przecie!
— Ja ci ryb nie napędzę.
— Wiem. Więc kto? Wiatr! — Wiatr, wszechwładny pan morza, ptactwa i ryb, ten, który stwarza szlaki powietrzne na niebie i wyorywuje gościńce, tworzy rzeki w morzu, Jaśnie Wielmożny Pan Wiatr!
— Wiatr jest!
— Ale jaki?
Wstał, porwał miednicę i z hukiem postawił ją na stole.
— Tu masz — nasze morze. Małe Morze i Zatokę Pucką. Północ, południe, wschód, zachód. Ten odci-

154