Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie najwięcej lubiała, raz dlatego, że przyjemnie jej było, zgiętej wpół, stękać pod worem piasku, a potem jęczeć w domu, wzmacniając się kawą, syrpaną przeciągle z kubka i łykaną z głośnem, żałosnem grzdykaniem, powtóre, ponieważ dobrze było z pustym worem kucnąć na strądzie i bezmyślnie gmerząc w piasku, patrzeć na mieniące się morze i spienione fale.
A tymczasem genjalny szewiec oprowadzał po okolicy swą ubóstwianą Agnes, która zachwycała się wszystkiem na każdym kroku. Była tak drobna, że wyglądała zaledwie na siedem lat, gdy w rzeczywistości miała dziesięć. Żywa, wesoła, wychowana w dusznej dziurze miejskiej, w zaduchu wódki, cygar i skór, wśród brudnych czterech ścian, czuła się szczęśliwa na świeżem powietrzu, na tym wąskim skrawku ziemi, gdzie nietylko były aż dwa morza, ale krowy i barany i owieczki i piesków dużo, a przedewszystkiem mnóstwo ładnych, złotowłosych dzieci w różnokolorowych sweaterkach i pstrych czapeczkach na głowie. I w dodatku jeszcze był las z górami i dolinami, a na strądzie tyle piasku i takich ślicznych muszelek i kamyczków!...
Chodzili tak razem nieskończenie szczęśliwi. On jej opowiadał niestworzone historje, ona jemu — i śmiali się, uganiali za sobą, bawili w chowanego... Szewiec był tak szczęśliwy, że coraz mniej pił. Oczy mu błyszczały, cera stawała się coraz zdrowsza, nawet rumieńce zaczęły się na twarzy pokazywać. O skorzniach zapomniał.
Tę zwłokę w realizacji genjalnych planów rybacy rozumieli. Oni też kochają swe dzieci. Dlatego w ich stosunku do szewieca nie zmieniło się nic, prócz tego, że teraz nie oni już przychodzili do niego z zadatkami, prosząc, aby je raczył wziąć, lecz on do nich, prosząc, aby mu je raczyli dać. Nie były to już tak hojne zadatki, jak przedtem, ale rybacy nie odmawiali mu ich.
— Brekuje! — powtarzali. — Potrzebuje detków!

149