Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się po piasku szło, jako że był człowiekiem zażywnym, mimowoli znów stanął, stał jakiś czas i podziwiał.
A potem powiedział sobie:
— Podziękowaliśmy z głębi duszy, ale nie stało się nam przez to cieplej. Widok jest tak wzniosły i budujący, że nie należy go pospolitować, lecz raczej, wchłonąwszy w duszę, trzeba go zanieść tam, gdzie cieplej, i w zaciszu rozważać wszystkie jego piękności.
To rzekłszy, skręcił znów do lasu i wkrótce znalazł się w ulubionej sobie długiej alei cienistej i istotnie zacisznej.
Uczuwszy twardy grunt pod nogami, pan Buszyński stwierdził:
— Uczyniliśmy coś dla duszy, uczynimy coś i dla ciała. No, panie radco Buszyński, — godzinkę dla zdrowia, marsz, marsz!
Pomaszerował dziarskim krokiem.

Pani Łucja.

Z przechadzki wrócił pan Buszyński tak strasznie głodny, że pod koniec omal nie biegł. Naprzód już obiecywał sobie solennie porządną porcję szynki, co najmniej trzy jajka na miękko, jakiś tam kawałeczek sera z bułeczką i masełkiem i odpowiednią ilość mocnej herbaty.
— To trudno, ja żyć muszę — uzasadniał sobie swe plany po drodze. — Dlaczego i poco, tego nie wiem, ale to nie ma nic do rzeczy, bo między nami mówiąc, tego właściwie nikt nie wie. Dość, że należy mi się porządne śniadanie i papieros przy otwartem oknie z widokiem na morze.
W pawilonie siedziała przy jego stoliku pani Łucja. W koronkowym czepku i białej muślinowej sukni, jak zawsze młoda i świeża, pogodna, paliła papierosa i czytała gazetę.

5