Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Piękne dlatego, że ciche, srebrne i błękitne — rozważał.
W lesie zajęły go płaty ukośnych promieni słonecznych, wsunięte między ogniście bronzowe kolumny pni — zgoła jak świetliste kulisy. Zajęły go także cienie czające się między wzgórkami, wzruszył go widok rosy porannej, ubawiła go wrona, kracząca wśród sosen. Stanął i zaciągnął się przeczystem powietrzem, pachnącem żywicą i morzem.
— Słowo honoru daję — rzekł w duchu — powietrze — hors concours, doprawdy, człowiek powinienby...
Stanął, opuścił głowę i przypatrując się oślizgłym, lepkim grzybom i nielicznym wśród szpilek sosnowych źdźbłom trawy, powtórzył:
— Człowiek powinienby... Coby człowiek powinien?
Myślał długą chwilę, poczem podniósł głowę, rozejrzał się dokoła, jakby chciał kogoś zgromić lub wziąć na świadka i rzekł prawie głośno:
— Człowiek powinien być wdzięczny. To znaczy — człowiek powinien dziękować Panu Bogu. A czy człowiek dziękuje Panu Bogu?
Urwał i dopiero po chwili stwierdził mocno:
— Człowiek Panu Bogu nie dziękuje, nietylko dlatego...
Znowu urwał.
— Zaraz. My podziękujemy.
Wolno zaczął iść ku górom wydmowym, z poza których słychać było miękką, ale wyraźną pieśń morza. Idąc, pogłaskał dłonią szorstki, ciepły pień pobliskiej sosny, mówiąc:
— Widzisz, ono dziękuje i ty dziękujesz i ta głupia wrona dziękuje, tylko jeden jedyny człowiek nie. Ale cóż on wie? Tak już zgłupiał, zwłaszcza od czasu, kiedy stał się bardzo mądry i gruczoły małpie prze-

3