Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Józk i Dusza.

Zolojka wygłosiła swe oskarżenie z wielką mocą i siłą przekonania.
Józk zrobił źle, skrzywdził Duszę. To prawda, że Dusza ma dziecko. To się zdarza. Berta też miała dziecko z tym piekarzem z Helu — ożenił się z nią, inne też powychodziły zamąż. Jegomość tego nie pochwala, ale to są ludzkie sprawy. Tamten powinien się był też z Duszą ożenić, jakby chciał.
Józk wiedział, że Dusza jest lekkomyślna, łatwowierna i chce się wydać.
— Ja jej tego nie obiecywałem! — zaprotestował Józk.
— Ale ona tak myślała, bo nie mogła myśleć inaczej. Nie była zepsowaną dziewczyną dla wszystkich. Józk o tem wiedział. Skorzystał z jej głupoty i zrobił jej hańbę, wyśmiał ją. Wszyscy się o tem dowiedzieli. Ja sama widziałam ich we dwoje nad zatoką w nocy. Józk na mnie krzyczał. Ojce Duszy mają wielki iwer, szkalują i płaczą. Dusza też płacze i chce wyjechać do Gdańska na służbę, a tam może się już całkiem zepsować. Wszystko przez Józka!
Neńka zaczęła Józka szkalować, a potem płakać. Starszy brat, Bernard, twardo spojrzał bratu w oczy, splunął i wyszedł, trzaskając drzwiami. Stary Paweł w kamizoli, koszuli rozchełstanej pod szyją i w nieodstępnej czapie z brunatnego futerka siedział w milczeniu, zasępiony, rozżalony. Zgasły wesołe płomyki w oczach, zmarszczki na twarzy porobiły się głębsze. Zwiesiwszy głowę przez długi czas formował sobie na ręce między wielkim i wskazującym palcem okazały kopczyk tabaki. Starannie wytarłszy wprzód czerwoną chustką nos, zażył, westchnął i spojrzawszy smutno na syna, zapytał głębokim, grobowym basem:
— A teraz co?

108