Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale nudząc się, również spragnione są zabawy. Spostrzegłszy ruch między dziećmi, powyłaziły ze wszystkich kątów i zorjentowawszy się w sytuacji, wysunęły się przed nie i ciekawie zaczęły szewieca obwąchiwać i osaczać.
Biedak, spocony ze strachu, upokorzony, napół przytomny, złapał się przydrożnego płotu i trzymając się go kurczowo, zmagał się ze sobą i prześladującem go widmem morza, na każdym kroku zabiegającem mu ze wszystkich stron drogę.
W tej chwili czyjś mocny głos wyrzekł:
— Morgen Meister!
Szewiec drgnął, obrócił się. Przechodził koło niego jeden z rybaków, którzy odwiedzali go w budzie.
Zrobiwszy szeroki ruch ręką, rybak wskazał zatokę i dodał:
— Ist das nich schön?
— O ja, sehr schön! — zgodził się skwapliwie szewiec, ze zgrozą odwracając oczy od lśniącej przestrzeni wody.
Wzrok jego padł na koleiny na drodze. Nie patrząc na prawo, poszedł za niemi, słusznie mniemając, że oberża nie może znajdować się w kraju widmowym, lecz przy drodze.
Dzieci — i psy, spostrzegłszy, że rybak z nim rozmawia, dały mu spokój. Szedł tedy powoli wzdłuż niskich domków rybackich, zerkając nieśmiało, czy aby gdzie nie odkryje szyldu oberży albo czegoś, po czemby ją można było poznać, ale nie widząc nic takiego, wędrował dalej. Ludzi wstydził się pytać. Tak wlokąc się pomału, aby nie zajść za daleko, biadał nad sobą, raz na zawsze wyrzekając się wszelkich wycieczek.
Wtem ujrzał naprzeciw siebie — człowieka! Dążył ten człowiek przed siebie krokiem tanecznym, stąpając głównie na piętach z rozmachem, gardzącym wszelkiemi prawami równowagi, którą jednak tancerz

106