Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wagę wdepnąłem w napół stwardniały „pasztet“ krowi, który tak mi się do nogi przylepił, że w żaden sposób otrząsnąć go nie mogłem. Płakałem z obrzydzenia i upokorzenia, ponieważ Mama i ciocia Mania śmiały się do łez, a chłopcy wyli z radości jak opętani. Byłem wściekły, bo wiedziałem, że teraz wszyscy mieszkańcy dworu zaczną mnie wyśmiewać. Cóż robić? Trzeba było w tym „kaloszu“ podreptać napowrót do Wisły i tam go spłókać, co też zrobiłem, i stojąc nad brzegiem rzeki samotny, płakałem rzewnie.
Nie przypuszczam, aby prócz mnie ktokolwiek na świecie chodził kiedy w takiem obuwiu.
Mama samym nie pozwalała się kąpać, ale o ileśmy dali najświętsze słowo honoru, zaprzysięgliśmy się na wszystkie świętości i na to, jak Mamę kochamy, pozwalała nam czasem bawić się na brzegu, zwłaszcza w dni chłodniejsze, kiedy wiedziała, że batem niktby nas do wody nie zapędził. Wtedy bawiliśmy się piaskiem, jak zwykle dzieci, a przytem obserwowaliśmy rzekę i tajemniczy drugi brzeg.
Ten drugi brzeg był dla nas tajemniczy dlatego, że należał już do zaboru rosyjskiego. Linja graniczna biegła środkiem Wisły. Po tamtej stronie było jakieś miasteczko. Jak się nazywało, nie pamiętam, wiem tylko, że znajdował się w niem piękny kościół, który raz