Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

las tak właśnie, jak Mickiewicz to w „Panu Tadeuszu“ opisuje. Cały dwór, drzewa w ogrodzie, białe ściany stajni i obory — wszystko jest różowe, ujęte w złotoczerwoną wstęgę parkanów.
Przed dworkiem czekają na nas najbliżsi i stara, stała służba, pamiętająca Mamę, gdy była jeszcze panienką. Na czele tej gromady stoi chuda Kostka, żona Cabaja, „nadworna“ praczka, poza tem protegowana zawsze pomocnica. Wszyscy witają Mamę bardzo serdecznie, wynoszą nas z powozu, znoszą rzeczy. Zmęczeni całodzienną podróżą, z nogami zmartwiałemi od tylugodzinnego siedzenia w powozie, stajemy wreszcie na ziemi czyli raczej na miłym, miękkim nadwiślańskim piaseczku. Zgiełk wzrasta, bo oto ze wszystkich stron zbiegły się psiska, wyżły, kłapouche legawce z zaślinionemi mordami, łaciata, kudłata Norma nowofundlandzka i inne jakieś radośnie szczekające potwory. Wszystkie rzucają się nam w objęcia i całują nas, to znaczy, opierają nam łapska na ramionach i liżą nas po twarzy. Zazdrosny o te fawory pies łańcuchowy szarpie się przed swą budą i, pobrzękując łańcuchem, ujada jak na parobków, wynoszących nocą owies do żyda, a przestraszony tą wrzawą niebywałą paw wzleciał na dach stodoły i wrzeszczy stamtąd przeraźliwie na alarm.