Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mknięciu żyjąca, nie miała, korzystając ze sposobności, porozmawiać i pożartować z młodym mężczyzną, który tuż obok sąsiednich pól strzeże? Że po nocy bezsennej ciężko w dzień pracować, to prawda, ale na spanie dość czasu w zimie.
Na widok kroczącego poważnie uczonego śmiech cichł, ludzie milkli i ustępując z drogi, schodzili z miedzy nieco w pole. Cieszył doktora ten szacunek, zarazem jednak w głębi duszy martwiło go, iż nie zauważył ani jednej twarzy, któraby się doń uśmiechała. Ale oddawna już zobojętniały tak na objawy uprzejmości jak i nieżyczliwości szedł swoją drogą dalej.
Nie chcąc paradować przez główną ulicę, wszedł do wioski przez bramę wschodnią, przemykając się chyłkiem bocznemi uliczkami. Jeszcze gdzie niegdzie kręciły się po ulicy dzieci i nieletnie dziewczynki, skrzętnie zbierając wszystko, co mogło przydać się na opał. Z poza wału słychać było stłumiony, jakby senny gwar głosów. Wieś szła już spać.
Na podwórze swego domu Fu Wang wchodził jakby ociągając się i z niemiłem uczuciem niepokoju. Bał się, żeby mu żona znowu sceny jakiej nie wyprawiła. Niewiele