Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeczulenia na tle niepowodzeń i podrażnionej ambicji, instynktownie tylko czuła, iż to są tylko niezrozumiałe jakieś wybuchy, ale ciężko jej było.
A tu robiło się coraz gorzej i gorzej, przyszła bieda, potem nędza — i znikąd ratunku. Młoda kobieta więdła, ładną jej, świeżą dotychczas twarzyczkę, złocistą, z ciemnemi rumieńczykami jak dojrzała reneta, szpecił stały grymas zniecierpliwienia i złości, a blado-koralowe usteczka wiecznie drgały od hamowanego płaczu. Dziecko, jakiem była ta matka dwóch tęgich chłopaków, było bezsilne i bezradne wobec życia, zwłaszcza że wysokie naukowe stanowisko męża na żadną pracę zarobkową jej nie pozwalało. Mogła w polu ukraść trochę jarzyn, na to patrzano przez palce; mogła o nie poprosić, danoby jej cokolwiek, choć niechętnie; ale wziąć do domu szycie, a szyła dobrze, to byłoby hańbą, choćby to był jedyny ratunek od śmierci głodowej.
Rozpacz ogarniała młodą kobietę, tak, że z miłego, pełnego dziecinnego wdzięku stworzonka w krótkim czasie zmieniła się w typowo chińską jędzę, bezwstydną, z lubością wywołującą skandale, rozkoszującą się naj-