Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na wyrywającą się do matki kobietę jest jeszcze inny sposób. Mianowicie rodzina męża wyprawia ją wraz z jej trojgiem czy czworgiem dzieci, nieprawdopodobnie rozbuchanych, nieznośnych, upartych, o lada co ryczących na cały głos i żarłocznych. Łatwo się domyślić, że pojawienie się tej ordy w domu niezbyt zasobnym wywołuje w rodzinie gospodarza popłoch. Tu znowu, aby matkę, ewentualnie braci ugłaskać, gość przezornie naprzód już zaopatruje się w rozliczne prezenty, z wiedzą czy bez wiedzy męża i jego rodziny.
Zbytecznej nikt wyjazdów nie wzbraniał. Z początku odwiedzała matkę, gdy mąż jej udawał się do miasta powiatowego na egzaminy, trwające co najmniej dwa tygodnie. Wówczas ojciec jego zaprzęgał konia, własnoręcznie wyładowywał wóz owocami, jarzynami, ryżem, mąką i innemi zapasami żywności, dodając niejednokrotnie spory kawał tkanej w domu bawełny i najuprzejmiejsze komplimenty i pozdrowienia dla matki Zbytecznej i braci. Parobek brał w ręce lejce ze sznura, koń, naprężywszy grzbiet, ruszał zwolna, a za nim toczył się ciężki wóz na grubych, skrzypiących kołach bez resorów,