Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nocy, czasem tylko w stając od roboty, by załatwić klienta lub przyjąć przesyłkę towaru, bo przecie jutro dzień targowy.
— Jak też targ wypadnie? — myśli uczony.
Powiedziałby kto może, że Doktora Literatury chyba to niewiele obchodzi. Pogląd mylny, bo właśnie uczony, cieszący się powszechnym szacunkiem i podziwem swej wioski, powinien wiedzieć o wszystkiem, znać wszystkie plotki, wszystkie intrygi, słabostki ludzkie, namiętności, tajemnice; inaczej z czego będzie żył, z czego utrzyma swą rodzinę? Nie jest obowiązany umieć poradzić sobie, ale powinien umieć zawsze w tak sprytny sposób radzić drugim, aby oni podziwiali jego mądrość nawet wówczas, gdy rada na nic się nie zda. Wtedy wdzięczni współobywatele znoszą to jaja, to owoce, to jarzyny, to znów wędliny lub drób, za zręcznie napisane prośby lub podania wsuwają w garść jakieś „drobne“, nie mówiąc o pogrzebach i weselach, trwających nieraz dłuższy czas, a podczas których zaproszony dla uświetnienia uroczystości uczony trzy razy dziennie ucztuje do sytości, używając nietylko na winie, lecz nawet na opjum, o ile pali. Ale z tą